(zdjęcia w tekście Dawid Stube / TM Poznań)
„Deszczowa piosenka” w reżyserii Tadeusza Kabicza to wykonana na najwyższym poziomie muzyka, ponadprzeciętny taniec, wyraziste, aktorsko wykreowane postaci, scenografia, kostiumy i projekcje, od których nie można oderwać oczu „Deszczowa piosenka” to absolutna rozkosz, która sprawia, że wychodzisz z teatru z uśmiechem na twarzy, nucąc szlagiery z musicalu. To kolejna produkcja Teatru Muzycznego w Poznaniu, która jest niczym następny element, końcowego odliczania przed otwarciem nowej siedziby, tej wyjątkowej w skali kraju sceny musicalowej.
Do „Deszczowej piosenki” wracam po blisko 10 latach od pokazu w Teatrze Roma. Na szczęście upływ czasu spowodował, że wiele szczegółów z tamtej inscenizacji zatarło się w pamięci, dzięki czemu uniknąłem porównywania, a skupiłem się na nowym reżyserskim spojrzeniu na ten materiał. A jest to niezwykły spektakl: musical o czasach, których osobiście nikt z nas nie doświadczył, a mimo to każdy za nimi tęskni z sentymentem. I to jest magia kina. Magia musicalu.
Nie masz czasu na czytanie, posłuchaj podcastu, w którym gośćmi są: Tadeusza Kabicz, Krzysztof Herdzin, Oksana Hamerska, Barbara Melzer, Maciej Glaza, Michał Cyran, Tomasz Więcek. 50 odcinek podcastu Musicalowe.info na SPOTIFY, YOUTUBE i APPLE PODCAST
Pro forma: „Deszczowa piosenka” to satyra na Hollywood lat 20-tych ubiegłego wieku i rodzący się w tamtych czasach show biznes. Don Lockwood gwiazda kina, na czerwonym dywanie pojawia się w towarzystwie swojej filmowej partnerki Liny Lamont ("Nie ma romansu, to tylko reklama" - wyjaśnia Don). Współpraca na planie z piękną, lecz kapryśną aktorką komplikuje się, gdy w kinie rozpoczyna się era filmu dźwiękowego. Nieprzyjemny głos Liny stawia pod znakiem zapytania plan stworzenia nowego filmu. Wówczas przyjaciel Dona – kompozytor Cosmo Brown – wpada na pomysł wykorzystania - w formie dubingu - głosu utalentowanej, lecz jeszcze niedocenionej artystki Kathy Selden... Plan, sam w sobie ryzykowny, komplikuje dodatkowo nieodwzajemnione uczucie Liny do Dona oraz zauroczenie aktora pełną wdzięku i niezależną Kathy…
(Poniższe dotyczy obsady z 17 września 2023)
Reżyser Tadeusz Kabicz niesamowicie poprowadził aktorki i aktorów, pozwalając im na pokazanie na scenie osobowości granych przez nich postaci. Nie są to oczywiście szczegółowo, psychologicznie namalowane obrazy bohaterów musicalu, ale bez problemu dostrzegamy ich emocje, skrywane głęboko przed światem obawy, problemy, troski.
Gwiazdor Don Lockwood nie umie wprost rozmawiać o uczuciach („ja nie potrafię, bez odrobiny scenografii”), ale z drugiej strony tańcząc w deszczu, emanuje dziecięcą radością. Tomasz Więcek grający Dona, z tej kultowej sceny uczynił pełną ekspresji, ale i intymności perełkę poznańskiej produkcji, dając od siebie (mam takie wrażenie) mnóstwo wrażliwości. Jeszcze nigdy nie uwierzyłem w szczerość postaci, tak wykreowanej przez aktora na scenie. To było wspaniałe doświadczenie! Tomasz Więcek (pamiętam go z „Romy” sprzed 10 lat) wspaniale tańczy, stepuje, doskonale śpiewa w takich songach: „Ty wybiegłaś ze snu”, „Dzień dobry”, „Mojżesz, czy możesz”. Śmiem twierdzić, że Więcek bez kłopotu odnalazłby się na scenach Broadwayu 100 lat temu.
Linę Lamont zagrała Anna Lasota. Cieszę się, że jej bohaterka w realizacji Kabicza, nie jest słodką idiotką, ani karykaturalną postacią. Lasota znajduje czas i miejsce, by pozwolić widzowi nieco współodczuwać z Liną. To piękna scena w sypialni, gdy stojąc na środku, pozwala się przebrać Zeldzie w piżamę i położyć do łóżka. Jej postawa, wyraźnie pokazuje jak bardzo jest bezbronna... „Co ze mną jest?” - pyta w swoim songu, przejmująco (ale i z przymrużeniem oka) zaśpiewanym przez Annę Lasotę.
Oksana Hamerska wcieliła się w Kathy Selden. Wspaniały warsztat aktorski, a jednocześnie lekkość budowania postaci. Zarówno w songach, jak i dialogach opowiedziała mi wystarczająco wiele o swojej bohaterce! Hamerska jest najjaśniej lśniącą gwiazdą poznańskiego musicalu. No i co najważniejsze najlepszy wokal! Nie dziwię się, że obsadzono ją w „Tańczącym kawalerze” i... „Deszczowej piosence”. Wykonania: „Całą noc o tobie śnię” i „To jest nagroda gwiazd” na długo po spektaklu zostają w pamięci.
Cosmo Browna zagrał Maciej Zaruski. Ze spektaklu na spektakl przyglądam się rozwojowi tego aktora. W „Deszczowej piosence” - bez wątpienia - Zaruski zdobywa publiczność naturalną prezencją sceniczną i genialnym komicznym wyczuciem. I do tego wspaniałe sceny tańca i stepu, wykonane mistrzowsko.
Wśród wspaniałych artystów pojawiających się na scenie chcę wyróżnić: Radosława Elisa (jako bardzo ekspresyjnego Roscoe Dextera), Wiesława Paprzyckiego rewelacyjnego Simpsona i Macieja Ogórkiewicza za genialne wykonanie „Cudna jak sen”, z wyjątkowym zakończeniem songu! Oczywiście Iga Klein za rolę stepującej nauczycielki dykcji, co podkreślę jeszcze w poniższym akapicie.
Muzyka w wykonaniu Orkiestry Teatru Muzycznego w Poznaniu pod dyrekcją Krzysztofa Herdzina z nieukrywaną radością uwodzi słuchaczy już od uwertury. Bogactwo dźwięków, zachwycające instrumentarium i nieskazitelne wykonanie. Sądzę, że muzyka to jedyny element, który odłączony od całości (od gry aktorskiej, słów piosenek, scenografii) doskonale poradziłby sobie samodzielnie, dostarczając wiele przyjemności. Moje ulubione - muzycznie – songi to: „To jest nagroda gwiazd” (z bajecznie brzmiącymi skrzypcami), „Mojżesz, czy możesz”, no i oczywiście – szalenie wymagające Broadway Melody (sekcja trąbek – rewelacyjna). Warto dodać, że oryginalnym elementem musicalu jest autorska, doskonała muzyka Herdzina, wykorzystana jako soundtrack filmów, które oglądamy w Grauman's Chinese Theatre. Dodam, że filmowe sekwencje musicalu były tymi wyczekiwanymi przeze mnie. Zostały doskonale zrealizowane!
Autorką kostiumów i scenografii jest Natalia Kitamikado. ( Ostatnio pracą scenograficzną Kitamikado zachwycałem się w operetce „Loteria na mężów”). Już od pierwszej sceny „Deszczowej piosenki” widz doświadcza widowiskowego „pokazu mody”. Stroje fanów kina - wspaniałe kapelusze i płaszczyki z błękitnymi wykończeniami, obszyciami. Strój prezenterki radiowej, przepiękne kreacje (tak, liczba mnoga) Zeldy oraz pajęcza suknia Olgi, z misternie utkaną pajęczyną na plecach. Nie zabrakło żółtych płaszczy deszczowych , tu w Poznaniu obszytych na czarno. Przepiękna zielona kreacja Liny i delikatna sukienka Kathy (biała w czerwone pasy), do tego żółte buty. O kostiumach i ich detalach można długo pisać i niewątpliwie jest to jeden z elementów, dla których spektaklu trzeba zobaczyć kilka razy.
Centrum scenografii autorstwa Natalii Kitamikado stanowi brama, łuk kojarzący się z monumentalnymi wjazdami do studiów filmowych Hollywood. Elementy murów z piaskowca (niesamowite wrażenie, gdy dotyka się tego elementu scenografii) wypełniają proscenium. Zachwyciły mnie realistyczne gabloty na afisze. W niektórych scenach odbijające się w nich postaci, dodawały tym „zimnym” ścianom nowego wymiaru. Wspaniałe wnętrza: dom Simpsona oraz dom Dona Lockwooda – z genialnymi iberyjskimi azulejos (takie skojarzenie) na ścianach oraz spektakularnymi witrażami! Odkrywanie rekwizytów to prawdziwa przyjemność podczas oglądania musicalu. Zaskakująco - w scenie kręcenia dźwiękowego filmu - zagrały... kable od słuchawek i mikrofonu!
Całość dopieszcza światło wyreżyserowane przez Katarzynę Łuszczyk (autorkę światła m.in. w „Six” w Teatrze Syrena). Światło w „Deszczowej...” bardzo kreatywnie „współpracuje” ze scenografią i projekcją, z tą ostatnią nie kolidując, a wręcz doskonale się uzupełniając. „Broadway Melody” - nie wyobrażam sobie tego utworu, bez tak przygotowanego - do tej wiązanki scen - światła. Podobnie w „Mojżesz, czy możesz” czy „Deszczowej piosence”.
Autorką projekcji w „Deszczowej piosence” jest Karolina Jacewicz. Powiedzieć, że wizualizacje są dopełnieniem scenografii... to jak nic nie powiedzieć. Wizualizacje pojawiają się na froncie wspomnianej wyżej bramy, pomagają widzowi przenosić się między poszczególnymi lokalizacjami musicalu, to m.in.: siedziba Monumetal Pictures (gdzie powstają filmy), Grauman's Chinese Theatre (w którym oglądamy kinowe premiery), plan zdjęciowy (wspaniale podkreślone elementy konstrukcyjne oraz... filmowy klaps). Na tym swoistym portalu „kwitną kwiaty”, błyszczą muszle z perłami, muskane kroplami wody, a także „pulsujące” - w rytm słów i muzyki – litery w scenie nauki dykcji. Również „faliste” elementy - zawieszone nad bocznymi przejściami z proscenium w kulisy - perfekcyjnie grają z wizualizacjami, które tworzą na ich powierzchni niesamowite wzory. W scenie kręcenia filmu powstaje tu świetlny efekt perforowanej taśmy filmowej. Podczas rejestracji dźwięku do kinowego szlagieru widza obserwuje widma dźwiękowe. To nieprawdopodobne jak - dzięki dopracowanej wizualizacji - „żyją” elementy scenografii! Nie pamiętam kiedy ostatnio ta część produkcji spektaklu, tak bardzo przyciągała moją uwagę. (Co chyba widać po długości tego akapitu).
Czy był deszcz? Oczywiście, nie zabrakło mżawki, do której powstania zużywane jest 100 litrów wody na spektakl. Przypomnę – 11 lat temu w Teatrze Roma, pod sceną zbudowano zbiornik na 10 tysięcy litrów wody, która zamkniętym obiegiem (ogrzana do temperatury 38 stopni), dostawała się na scenę.
Ale to nie deszcz (na scenie) przyciąga do Teatru Muzycznego w Poznaniu. W „Deszczowej piosence” magnesem są prawdziwe emocje, świetna muzyka i doskonały humor. Idealny, musicalowy suplement na deszczową jesień, którego stosowania nie musisz konsultować z lekarzem, ani farmaceutą!
PS. A może w ramach nawiązania do „Deszczowej piosenki” za rok mógłby na scenie TM w Poznaniu, pojawić się musical „Śpiewak jazzbandu” Wojciecha Kościelniaka?
Komentarze
Prześlij komentarz